Protesty w USA, a wzrost zakażeń koronawirusem

Rząd oskarża uczestników protestów po decyzji Trybunału Konstytucyjnego ws. Aborcji o pogarszanie sytuacji epidemicznej w Polsce. Jak na razie, strona rządowa nie ma podstaw do rozpowszechniania takich oskarżeń, a żeby uwiarygodnić swoje słowa wykorzystuje manipulację danymi.

Co twierdzi rząd?

Podczas konferencji prasowej (30.10.2020) premier Mateusz Morawiecki mówił, że protesty stanowią dodatkowe zagrożenie w sytuacji epidemii w naszym kraju. Stwierdzenie to, samo w sobie oczywiście nie jest kłamstwem. Jednak, dla zobrazowania tego zagrożenia, za plecami premiera pokazano wykres, na którym zilustrowano wzrost przypadków zakażeń koronawirusem w USA, po odbywających się w maju protestach Black Lives Matter. Premier, osobiście nie odniósł się do prezentowanych za nim danych. Przekaz był jednak jasny i z ochotą powtarzany przez podległe rządowi media (miałem niedawno nieprzyjemność oglądać główne wydanie wiadomości w TVP 1): Odbywające się w maju, w USA, masowe protesty Black Lives Matter, wywołały znaczny wzrost zakażeń wirusem SARS-CoV-2. Twierdzenie to, nie poparte żadnymi innymi dowodami poza powyższym wykresem, to mówiąc delikatnie błąd logiczny, a mówiąc dosadnie kłamstwo. Błąd ten (ma łacińską nazwę post hoc ergo propter hoc) występuje wtedy, gdy ktoś wyciąga wniosek o relacjach przyczynowo-skutkowych ze zwykłego następstwa dwóch zdarzeń w czasie.

A może to przez oczyszczalnię ścieków?

Na potrzeby zilustrowania błędu logicznego wykorzystanego przez rząd przygotowałem wykres rozwoju zakażeń w Polsce, na którym naniosłem datę awarii oczyszczalni Czajka w Warszawie.Widać na nim czarno na białym, że wykładniczy wzrost zakażeń rozpoczął się po około dwóch tygodniach od awarii oczyszczalni. Czy to znaczy, że za wykładniczy wzrost zachorowań w Polsce odpowiada tymczasowy zrzut ścieków do rzeki? Nie da się ukryć, że to raczej mało prawdopodobna hipoteza. No chyba, że Polacy masowo inhalują się aerozolem z Wisły.

Jak jest naprawdę?

Dlaczego zatem hipotezę rządu o wpływie protestów w USA na rozwój epidemii traktujemy z dużo większą ufnością niż moją hipotezę o awarii Czajki? Otóż podpowiada nam tak nasze doświadczenie i tak zwany „zdrowy rozsądek”. Każdy przecież wie, że w sytuacji zgromadzenia się dużej liczby osób w jednym miejscu trudno jest o zachowanie dystansu społecznego i w związku z tym dużo łatwiej się zarazić niż siedząc w domu. Czy jednak wykres pokazujący następstwo dwóch wydarzeń w czasie i nasz „zdrowy rozsądek” to wystarczające dowody na potwierdzenie hipotezy? Niestety nie! Stawiając tak odważne stwierdzenie, należałoby je sprawdzić metodą, pozwalającą na porównanie tego, jak rozwijałaby się sytuacja epidemiczna, gdyby nie było protestów. Tak się składa, że protesty w USA są bardzo dobrze udokumentowane. Dzięki temu naukowcy z National Bureau of Economic Research (NBER) mogli porównać rozwój epidemii w miejscach, w których odbywały się protesty Black Lives Matter z sytuacją w miejscach, w których protestów nie było. Ich wnikliwa analiza (raport ma 71 stron) wykazała, że protesty nie wpłynęły na wzrost zakażeń. Rozwój zakażeń w miejscach, w których odbywały się manifestacje nie różnił się znacząco od rozwoju w miejscach, w których do protestów nie doszło.  Ilustruje to między innymi wykres (pochodzący z raportu), na którym przedstawiono różnicę między tempem wzrostu w miejscach z protestami i bez protestów na osi czasu. Na wykresie, czerwoną pionową linią oznaczono pierwszy dzień manifestacji. Dodatnie wartości punktów na wykresie oznaczają, że w miastach, w których odbywały się protesty odnotowano większy rozwój zakażeń. Gdyby protesty powodowały wzrost zachorowań, punkty w prawej części wykresu powinny mieć wartości znacznie powyżej zera. Jak widać, w porównaniu z wartościami błędów statystycznych, zarejestrowane wartości niewiele różnią się od zera. Co więcej po więcej niż 25 dniach od protestóew odnotowano nawet niewielki (nadal nieistotny z punktu widzenia statystyki) spadek zakażeń w miastach, w których odbywały się protesty. Podsumowując, opisywany raport i zawarta w nim analiza dowodzą, że protesty w USA nie były przyczyną wzrostu zachorowań na koronawirusa. Rozpowszechnianie tego stwierdzenia jest po prostu kłamstwem.

Jak to możliwe?

Co zatem z naszą intuicją, która mówi nam, że w tłumie dużo łatwiej o zakażenie? Omawiany raport odnosi się jedynie do średnich wartości w poszczególnych hrabstwach w USA. Niestety, nie było możliwe stwierdzenie, czy uczestnicy protestów zakażają się częściej niż pozostali mieszkańcy. Jak wiemy z innych badań naukowych, brak dystansu społecznego w połączeniu ze śpiewem czy głośnym skandowaniem haseł bez stosowania maseczki ochronnej, może zwiększyć ryzyko zakażenia [źródło]. Dlaczego jednak nie było tego widać tego w ogólnych statystykach? Naukowcy w raporcie podali kilka prawdopodobnych przyczyn. Po pierwsze, protesty odbywały się głównie w otwartej przestrzeni, a o zakażenia łatwiej w pomieszczeniach zamkniętych. Ponadto, protestujący nosili maski ochronne, a większość z nich to ludzie młodzi, którzy mniej odczuwają skutki zakażenia. Co więcej, w manifestacjach w USA brało około 6% populacji z miejscowości gdzie się one odbywały, a fakt organizacji protestów skłonił pozostałą część społeczeństwa do pozostania w domach zmniejszając w ten sposób sumaryczną liczbę zakażeń.

Czy udział w protestach jest bezpieczny?

Na podstawie omawianego raportu nie można jednoznacznie stwierdzić czy udział w protestach jest bezpieczny, czy nie. Warunki w USA są inne niż w Polsce i nie można ich jeden do jednego przenosić na nasz grunt. Z moich obserwacji wynika, że w Warszawie, podobnie jak w USA, protestowali głównie ludzie młodzi, którzy korzystali z maseczek ochronnych. Jednym z potencjalnych zagrożeń, które w mojej ocenie w Polsce może być większe niż w USA to sposób dotarcia na i z protestów. W Stanach, poza kilkoma większymi miastami, transport publiczny jest raczej mało popularną formą przemieszczania się. Nie wiem jak w innych miejscowościach ale w Warszawie większość osób po manifestacji, szczególnie takiej która kończy się przemarszem przez miasto, wraca do domów komunikacją miejską. W mojej ocenie to właśnie ten etap podróży, w prawdopodobnie zatłoczonym autobusie czy wagonie tramwaju lub metra, stanowi największe ryzyko zakażenia się koronawirusem. Nie mam jednak dokładnych danych na ten temat sposobów trasnportu wybieranych przez uczestników protestów w USA i w Polsce, zatem zaznaczam, że jest to moja subiektywna ocena sytuacji.

Jak będzie w Polsce?

Czy w Polsce da się sprawdzić wpływ protestów na rozwój epidemii? Manifestacje przyjęły charakter masowy. Jak widać na mapce poniżej odbywają się one w całym kraju i może być ciężko znaleźć powiaty, w których nie odbył lub nie odbędzie się ani jeden protest. Przeprowadzenie odpowiednich analiz nie jest jednak niemożliwe. Są w naszym kraju instytucje, które mają możliwość monitorowania niezbędnych danych. Rządzący i media powinny wykonać, a następnie przedstawić opdowiednie analizy. Dopiero na ich podstawie można będzie wyciągać odpowiednie wnioski i ewentualne oskarżenia.

Podziękowania

Za cenne uwagi do tekstu dziękuję dr Pauli Roszczenko-Jasińskiej i dr. Krzysztofowi Szczepaniakowi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

By submitting this form, you accept the Mollom privacy policy.